wtorek, 21 lipca 2015

Wattpad - Mary Mawenclie

Wszystkich czytelników Thanksa, co do jednego, zapraszam serdecznie na Wattpada, gdzie znaleźć można moje dwa następne dzieła c:

Mój nick to MaryMawenclie, a dla pewności wrzucę link ~~» http://w.tt/1g0K7Gn

Znajdziecie tam "Przeklętą" - fanfiction fantasy z The Vamps i Chrissy Costanzą, a także "Aniołka" - książkę psychologiczną o gimnazjaliście uczącym uśmiechu nową dziewczynę w jego klasie.

Jak mijają wam wakacje? Mam nadzieję, że dobrze c;

Pozdrowionka xx

wtorek, 7 kwietnia 2015

Przeklęta ~ Cursed, czyli moje nowe opowiadanie

Hej, hej, hello :3

A mówiłam, że epilog nie będzie moim ostatnim postem tutaj! :p
Dziś chciałabym podzielić się z wami linkiem do mojego nowego opowiadania, a mianowicie do Przeklętej.

Co tu dużo mówić... Przeklęta jest fanficiem fantasy, takim trochę baśniowym i umiejscowionym w nieznanym czasie.
Tym razem główną bohaterkę "zagra" Chrissy Costanza, z którą już się trochę spotkaliśmy, a nasze Vampsy również odegrają ważną rolę, zwłaszcza Brad c;
Mam nadzieję, że wpadniecie kiedyś na tamtego bloga, może coś skomentujecie, sama nie wiem :p

Oto linczek do bloga na bloggerze:
http://cursed-pl.blogspot.com

A oto nowość! Będę publikować również na wattpadzie c;
http://www.wattpad.com/story/przeklęta


wtorek, 24 marca 2015

~Epilog

Przeczytaj ~2~ Rozdział 15#


~Alice


-Ally, obiad! - zawołała mama z kuchni.
      Musiałam przerwać moje rozmyślania połączone z wpatrywaniem się w morze w Zatoce Wraku za oknem. Wiecznie wołają mnie w takich momentach, rodzice to mają wyczucie!
      Zbiegłam szybko po schodach na dół, a kiedy dotarłam do jadalni, usiadłam za stołem. Tata, któremu odwieczna burza brązowych loków, znów opadła na czoło i oczy, co wywołało mój uśmiech, nucił jakąś sobie tylko znaną melodię. Oczywiście nie umknęło to uwadze mojego brata bliźniaka, Tony'ego, któremu w ucho wpadały najdrobniejsze dźwięki.
-Co nucisz, tato? - spytał.
-Spytaj mamy, jestem ciekaw, czy pamięta tą nutę - tata uśmiechnął się i kiwnął na swoją żonę.
-Wild Heart, Meet The Vamps, pierwszy album, rok 2013 - mama pojawiła się w drzwiach od kuchni, wymówiła wszystkie informacje, a stawiając talerze na stół, dała mężowi buziaka w policzek. Czyli to jednak nie była tylko tacie znana melodia...
      Spojrzałam na brata i przekręciłam oczami. Mają ponad 30 lat, a zachowują się czasem jak zakochani nastolatkowie.
-Wujek Connor dziś przychodzi - oznajmiła mama.
-Z Maxem? - spytał Tony o naszego kuzyna.
-Prawdopodobnie tak, uwielbia grilla - przytaknęła rodzicielka.
-Oh, więc to będzie grill? - zdziwiłam się.
-Tak - tata był z siebie dumny.
-Muszę przychodzić? - szczerze mówiąc, miałam inne plany na wieczór. Książka sama się nie przeczyta.
-Nie żartuj, a co chcesz robić innego?
-No... - szukałam dobrego wytłumaczenia. - Sama nie wiem, ale nie mam ochoty na grilla.
-Oj, Ally, będzie fajnie - powiedział Tony. - Wyszłabyś czasem z tej swojej nory, a nie w kółko tylko czytasz i czytasz...
-Jabbbłka ksząszka cze teraz - tata znów zapomniał, żeby nie mówić z pełną buzią. Przełknął jedzenie i dokończył: - pożarła?
-Jej tytuł to Przeklęta, autorka jest z Polski. Dopiero zaczęłam, ale może być ciekawe - nareszcie zaczęliśmy temat, o którym lubię rozmawiać.
-Opowiesz nam jak skończysz, ale nie możesz nie iść na grilla - mama wtrąciła się z powrotem i ostudziła moją nadzieję.
-Dlaczego? - jęknęłam.
-Bo nie byłaś na ostatnim rodzinnym spotkaniu... - zaczęła wyliczać.
-I przedostatnim - dodał Tony.
-I tym wcześniejszym chyba też nie - dodał tata.
-No dobrze... Przyjdę - dałam sobie spokój.
      Nie chciałam kłócić się z rodzicami. W naszym domu zawsze panowała miła atmosfera, kłótnie raczej nie występowały, a jeżeli już, to tylko drobne. I choć miałam ochotę zagłębić się w lekturze, to postanowiłam spotkać się wreszcie z rodziną.

      Kiedy krótkie przygotowania do grilla skończyły się, a ja wraz z Tonym i rodzicami zasiedliśmy na tarasie, rodzina Ballów wreszcie się zjawiła. Dowiedziałam się również, że ciocia Callie, która choć biologicznie nie była z nami spokrewniona, to tak ją zwaliśmy, także planuje nas odwiedzić.
-Amy, Brad, jesteśmy - usłyszałam głos wujka Connora dobiegający z korytarza.
       Zaczęło się. Kolejny wieczór, podczas którego wszyscy będą rozmawiali o muzyce. Lubiłam czasem posłuchać jakichś piosenek, ale nie potrafiłam ani śpiewać, ani tańczyć, ani grać na żadnym instrumencie. Proszę, zlitujcie się nade mną!
       Jak przewidziałam, nie miałam zbytnio kiedy się wypowiedzieć, więc głównie siedziałam przy stole i byłam w innym świecie. Myślałam o książkach, które przeczytałam i tego typu rzeczach. Czy świat fantastyki nie jest cudowny?
-... w tej kawiarni? - ciocia Vanessa zwróciła się do mnie, wyrywając mnie z zadumy, lecz nie zrozumiałam za wiele z jej wypowiedzi.
-Co? Jakiej kawiarni? - spytałam zdezorientowana.
-No tamtej - ciocia wzruszyła ramionami.
-Ally, nie musisz udawać, chętnie posłuchamy o tym... chłopaku - mama również wlepiła swój wzrok we mnie.
-Jakim...?
-Al, chodzi o Ryana, nie udawaj głupiej - Tony wzruszył ramionami.
-Ryan? To ten taki w blond włosach do ramion, co z bransoletkami chodzi i opaskami na głowie? - odpowiedziała pytaniem mama.
-Tak, mamo... - odpowiedziałam troszkę zdenerwowana, że tylko na to mama zwróciła uwagę jeśli chodzi o Ryana.
-Widziałem go parę razy w mieście, na deskorolce - dodał tata. - Nawet niezły chłopak, pasujecie do siebie.
-Mówiłam wam, że się tylko przyjaźnimy.
-Wiesz, córciu, my z twoją mamą też się przyjaźniliśmy... Aż w końcu się jej oświadczyłem...





A oto i ostatnia część Thanksa!
Nie mam pojęcia, co napisać, więc przygotujcie się na to, że to co teraz przeczytacie będzie potokiem moich myśli :p

Zacznę może od podziękowania. Kolejność nie ma znaczenia c;

Dziękuję  mojemu "asystentowi", który sam się tak nazwał, Marcinowi za rady i pomysły podczas pisania Thanksa.

Dziękuję mojej siostrze, Marcie, która dość często pomagała mi w pisaniu.

Dziękuję Zosi, czyli Zosixowi w komentarzach, która wspierała mnie w pisaniu w szkole.

Dziękuję Oli, Aleksandrze, która skomentowała chyba każdy rozdział w drugiej części i pisała bardzo motywujące teksty.

Dziękuję Julii, która od początku wspierała mnie na Facebooku.

Dziękuję Indze, autorce ukochanego przeze mnie Fall'a, za jej komentarze i jej opowiadanie, które również było moją motywacją.

Dziękuję wszystkim innym osobom, które komentowały, nie patrzcie teraz na to, że nie napisałam was konkretnie, ponieważ wszyscy wy byliście dla mnie wielką motywacją.

I podziękowania dla tych, którzy pewnie nie przeczytają tego posta, ale nie wypadałoby im nie podziękować c;

Dziękuję Bradowi Simpsonowi, ponieważ to głównie on był moją inspiracją do Thanksa.

Dziękuję Amandzie Seyfried, która myślę, że jest dla mnie sporym autorytetem oraz moją główną bohaterką.

Dziękuję chłopakom z The Vamps, ponieważ to ich muzyka gościła najczęściej w moich rozdziałach.

Dziękuję Janet Devlin, której muzyka jest moją inspiracją.

Dziękuję autorom filmów, takich jak Wciąż ją kocham, Listy do Julii, Mamma Mia, czy różnych innych, których teraz nie wymienię, ponieważ to z nich czerpałam inspirację do wydarzeń w fanficu.

Dziękuję autorom bajek Disney'a i ,choć nieprawdziwym, ale postaciom w nich pojawiających się, bo to z nimi się utożsamiam.

Dziękuję wszystkim innym postaciom fikcyjnym, autorom książek, filmów, czy piosenkarzom, np. Edowi Sheeranowi, który również mnie motywuje i inspiruje.

Dziękuję również Wiktorii, Mardy Bum, Peggy Brown, czy niezależnie od pseudonimu - po prostu autorce Curlsa i The Royals Academy, ponieważ to właśnie przez nią w ogóle zaczęłam pisać fanfiction.

Dziękuję wszystkim, którzy w jakiś sposób przyczynili się do tego, że nie poddałam się w pisaniu opowiadania, ponieważ to jedna z najlepszych rzeczy, jakie spotkały mnie w tym roku szkolnym. Cieszę się bardzo, że postanowiłam pisać to i dla siebie, i dla was, ponieważ dzięki temu potwierdziły się moje przypuszczenia, że to właśnie to chcę robić w życiu - pisać.


Nie wiem, co jeszcze powinnam napisać. Obym o nikim nie zapomniała, jeśli tak to bardzo przepraszam.
Nie będę pisała, że płaczę, czy coś, ponieważ wcale tak nie jest. Boli mnie głowa i dziwnie się czuję, kończąc coś, co zaczęłam jakieś pół roku temu, coś na co poświęciłam tyle czasu. Mam nadzieję, że rozumiecie jednak, choć trochę, co czuje.
Oczywiście to nie koniec mojej przygody z fanficami. Przeklęta, bo tak nazywać się będzie moje następne opowiadanie, cały czas się tworzy, pracuję nad nią i jak tylko coś opublikuję, zapewne będę informować o tym wszystkich, co czytali Thanksa. Mam nadzieję, że tam zerkniecie równie chętnie, no ale zobaczymy.

Nie chcę też traktować tego posta jak ostatniego, ponieważ może kiedyś mnie coś najdzie i postanowię napisać sobie coś jeszcze na tym blogu, bo nie chcę się z nim rozstawać.
Tak też, Thanksa nie usuwam, wszystkie konta pozostają aktualne i nieważne, kiedy to czytasz, wiedz, że jeśli czegoś potrzebujesz, to zawsze możesz się ze mną skontaktować, bo sprawdzać będę te stare konta.

I jeszcze raz - dziękuję wam wszystkim! ♥

Pozdrawiam,
Marysia

niedziela, 15 marca 2015

~2~ Rozdział 15#:"Podziękowanie"

Przeczytaj ~2~ Rozdział 14#


~Amy



      Nagle obudziłam się. Co za dziwny sen! Po chwili zapomniałam jednak o czym był, wiedziałam, że był straszny. Sny mają to do siebie, że czasem się je zapomina i może to nawet dobrze?
      Tak też, wieść o naszych zaręczynach rozeszła się szybko. Moi rodzice, choć najpierw zdziwieni, byli szczęśliwi, że w końcu się związaliśmy. Chłopcy z zespołu wiedzieli już wcześniej, co planuje Brad, więc tylko mu gratulowali. Vanessa zachowywała się mniej więcej tak jak ja na wieść o jej zaręczynach. Tabloidy nie potrzebowały dużo czasu, więc już następnego dnia internet huczał o naszym związku. W końcu i ja się nie powstrzymałam i dodałam na swojego Instagrama zdjęcie z potwierdzeniem zaręczyn i plotek panujących wokół nich.
       Minął rok, ja zdążyłam zagrać w Listach do Julii, a chłopcy wydać nowy album. Przyszedł czas na ślub Connora i Vanessy. Było to skromne przyjęcie, takie jakie chcieli.
       Tristan i Callie nie chcieli zostać jedynymi i w końcu też się zaręczyli. James spełnił swój życiowy cel i wyrwał Ashley i choć ich związek kipiał świeżością, to tylko czekaliśmy, co z niego wyniknie.
         Bradley i ja stwierdziliśmy w końcu, że nie ma sensu dłużej czekać. Zaplanowaliśmy wesele, a wtedy zaczęła się moja gorączka. Razem z Vanessą, Callie, Justie i moją mamą planowałyśmy wszystko od najdrobniejszych szczegółów. Data wypadła nam na dwunastego lipca, w sam środek lata. Całe szczęście, ponieważ marzyłam, aby mieć wesele na dworze.

        Goście siedzieli już w kapliczce na wzgórzu. Ja stałam w ogromnej, kwiecistej sukni ślubnej przed wejściem, a moje druhny, czyli Callie i Van uspokajały mnie tylko.
-Chyba zaraz zwariujęęę! - krzyknęłam przeciągając ostatnią głoskę.
      Chodziłam w kółko na placu przed kościółkiem i nie mogłam się opanować.
-Amy - zaczęła Van. - Hej?
-AMY! - krzyknęła Callie. - Tak, tak, przejmujesz się, ale spokojnie - podeszła do mnie i przytrzymała mnie za ramię. - Co w tym strasznego?
-Nie wiem! - jęknęłam. - Boję się, że coś się nie uda.
-Co się może nie udać, Amy? - zapytała Vanessa. - Nie rozumiem cię, ja nie miałam takich problemów przed ślubem - wzruszyła ramionami.
-Tak, Van, wmawiaj sobie. A te tabletki uspokajające to na co były, hm? - spytała Carolline.
       Vanessa machnęła ręką.
-Amy, nie mamy czasu na marudzenie - powiedziała Callie stanowczym tonem. - Bradley tam czeka, ksiądz i masa innych gości. Chodźże, bo oni tam powariują!
-Ile mamy czekać, córuś? - nagle z kościoła wyłoniła się moja mama. - Chodź już, nie przejmuj się, goście się niecierpliwą.
      Wzięłam głęboki oddech, kiwnęłam głową. Mama weszła z powrotem do kaplicy, zawiadomiła chyba wszystkich, że wchodzimy, a moje druhny złapały gigantyczny welon zwisający z mojej głowy. Stanęłyśmy w wejściu, organy zadudniły, wszyscy goście wstali. Zaczęło się.



~Brad

      Zniecierpliwiony, zestresowany i ogółem sparaliżowany stałem przed ołtarzem. Czekaliśmy na Amy, która, nie wiedzieć czemu, jeszcze nie weszła do kościoła. Nagle goście wstali, muzyka rozbrzmiała a w progu pojawiła się panna młoda.
      Amy. Właśnie ta, moja Amy, była teraz najpiękniejszą kobietą na Ziemi. Przezroczysty biały welon delikatnie zasłaniał jej fryzurę składającą się z wielu przecudnych loczków. Na twarzy dziewczyny gościł niepewny uśmiech, oczy wlepiła we mnie. Jedno spojrzenie wystarczyło, bym zorientował się, że nie tylko ja stresuję się ślubem.
      Góra sukni Amy była gorsetem, wyłożonym białymi kwiatami. Dół natomiast rozszerzał się i swobodnie opadał na ziemię.
      Im bardziej Amanda zbliżała się do mnie tym większą ekscytację czułem. Coraz bardziej zdawałem sobie sprawę z tego, że nareszcie Amy będzie zupełnie moja.
      Dziewczyna wreszcie dotarła do ołtarza. Stanęła naprzeciwko mnie, a ja znów zapatrzyłem się w jej cudowne oczy. Przez całą uroczystość rzeczywistość nie do końca do mnie docierała. Udało mi się na szczęście wykonywać najważniejsze czynności, jak podpisanie tych wszystkich kartek, powtarzanie słów księdza (oczywiście roztrzęsionym głosem) i na koniec klasyczny pocałunek.

      Wreszcie wyszliśmy z dusznej kaplicy i na skutek otrzymania świeżego powietrza, zacząłem lepiej orientować się w sytuacji. Teraz zgodnie z zakintoską tradycją para młoda miała przejechać na osiołku do sali weselnej. Tristan przyprowadził rumaka i razem z Amy próbowaliśmy wcisnąć się na niego. Nie było to takie proste, zwłaszcza, że suknia Amandy troszeczkę krępowała jej ruchy. Na widok naszej nieporadności wszyscy rzucili się na pomoc, co niestety nie polepszyło sprawy. W końcu jednak osiołek zlitował się nad nami i ukucnął.
      Dalej już bez większych problemów dotarliśmy na plażę. Wesele odbyć miało się w restauracji Sunlight, tej samej, co urodziny Amy jakiś czas temu. Zrezygnowaliśmy jednak z wynajmowania sali ze względu na pogodę jaka panowała. Kto chciałby kisić się w środku przy 30-paro stopniowym upale? Zarezerwowaliśmy więc taras oraz wyznaczoną część plaży.
      Osiołek dostał w nagrodę jabłko, a my mogliśmy rozpocząć wesele. Pozwoliłem sobie zdjąć marynarkę, w której było mi zdecydowanie za gorąco zważając na temperaturę powietrza i mnie samego, podnieconego uroczystością. Odetchnąłem z ulgą zrzucając z siebie górę garnituru i patrzyłem tylko ze współczuciem na Amy, która musiała gotować się w swojej sukience.
      My, jako para młoda, stanęliśmy przed wejściem na teren restauracji, aby przyjąć od gości ewentualne prezenty.
     Amy złapała mnie pod rękę, a pierwsza w kolejce pojawiła się Vanessa z Connorem. Dziewczyna nic nie powiedziała tylko rozpłakała się któryś już raz tego dnia.
-Myślę, że gdyby była w stanie, to powiedziałaby, że jest z was bardzo dumna, tak jak i ja - powiedział Con.
-Po-oo-o tym-m wszystki-im, co przeszliścieee - zaczęła Van przez łzy. - Gratuluję wam, napra-awdę!
      Dwie najlepsze przyjaciółki przytuliły się mocno, Con wręczył mi prezent i przyszła kolej na Tristana oraz Carolline.
-Udało wam się, co? - stwierdził Tris.
      Oboje z Amandą przytaknęliśmy.
-Amy, nie płacz, makijaż ci się rozmaże - ostrzegła Callie, po czym roześmiała się.
      Para obdarzyła nas przeogromnym, białym, pluszowym misiem.

      Podchodziło do nas wiele osób z przeróżnymi prezentami. Ciekawe było, gdy James z Ashley składali życzenia. Wszyscy pamiętaliśmy swoje dawne relacje i w tym momencie po prostu roześmialiśmy się.
-Ale widzicie, utwierdziliście się chociaż w przekonaniu, że nic wam nie przeszkodzi!
      Na wesele zaproszony został również Dominic. Z początku atmosfera była dość niezręczna, lecz po kilku trafnych żartach rozluźniła się.
      Zaprosiliśmy całą rodzinę Amy, kilku jej znajomych z planów filmowych, a także moich współpracowników, pana Eleganckiego, na przykład.

      Wreszcie wręczanie prezentów skończyło się. Wszyscy przeszliśmy do przyjemnego punktu programu zwanego jedzeniem oraz tego mniej mi bliskiego, czyli tańczenia. Nigdy nie byłem zbyt dobrym tancerzem. Oczywiście nie mogłem oprzeć się Amandzie, która wyciągnęła mnie na środek plaży, abyśmy tańczyli. Później spalałem się ze wstydu, bo moje ruchy były doprawdy pokraczne. I myślę, że określenie "spalałem" jest idealne, ponieważ panował taki upał, jakiego dawno nie było.




~Amy

      Co za dzień! Wesele było idealne! Jeszcze się nie skończyło, a już mogłam tak stwierdzić.
-Amy, kiedy zaczynasz swoje show? - spytała mnie nagle Vanessa, kiedy to rozmawiałam z jednym z wujków.
-O mamciu, zupełnie zapomniałam - zasłoniłam twarz obiema dłońmi zszokowana. 
-Chodź, pomogę ci się przygotować - powiedziała, a po drodze do szatni w restauracji zawołałyśmy Callie.
        Mała przebieralnia dla pracowników Sunlight musiała mi wystarczyć do przebrania się z wielkiej sukni ślubnej w inną. Tym razem ubrałam mocno falbaniastą białą sukienkę w różowo-zielone, drobne kwiatki, bez ramiączek. Nareszcie było mi lekko i luźno! Dziewczyny poprawiły mój makijaż, chciały, żebym dobrze wyglądała na weselu.
       Wróciłyśmy na plażę do wszystkich gości. Oślepiło mnie zachodzące właśnie słońce i głośno kichnęłam, jak to zwykle miewam w takich sytuacjach. Wszyscy popatrzyli w moją stronę i nerwowo się zaśmiałam. Bradley, jakby nie patrzeć - mój mąż, podszedł do mnie i objął ramieniem. Dał buziaka w policzek i szepcząc na ucho spytał:
-To już teraz?
       Przytaknęłam.
       Skierowaliśmy się w stronę fortepianu stojącego na drewnianym podeście zaraz obok zejścia na plażowy teren restauracji. Brad usiadł na stołku przed instrumentem, a ja podałam kilka słów wyjaśnień.
-Hej, posłuchajcie wszyscy - powiedziałam dość głośno. Gdy wszyscy odwrócili się w moją stronę, dokończyłam: - Pomyślałam, że to dobry moment, by wam wszystkim jakoś podziękować. Zwłaszcza przyjaciołom, Vanessie i Callie, Tristanowi i Jamesowi oraz rodzinie - Connorowi i Justie, mamie i tacie. Jesteście dla mnie bardzo ważni i chcę abyście o tym pamiętali. Kocham was - poczułam jak rumienię się z zakłopotania, ale nie mogłam przerwać swojej mowy i dodałam jeszcze: - I ty Brad. Nie znam dobrych słów, żeby to wszystko opisać, ale dziękuję. Napisałam taką prostą piosenkę... Stwierdziłam, że chciałabym ją zaśpiewać właśnie teraz, o ile nie macie nic przeciwko.
        Nie usłyszałam protestu.
        Usiadłam obok Brada przed fortepianem i próbowałam się skupić. Kątem oka zauważyłam, że chłopak, a w sumie, to mąż, przygląda mi się, z pewnością czekając na pozwolenie na start. Pomyślałam, że muszę włożyć całe serce w zaśpiewanie tej piosenki. Aby osoby, dla których jest napisana, dobrze ją zrozumiały. Oby się udało...
      Bradley ścisnął lekko moją dłoń. Popatrzyłam na niego z wdzięcznością, a ten zaczął grać.

     
      Chłopak zagrał pierwsze dźwięki. Nie odwracał ode mnie wzroku, bezdźwięcznie wymawiał "Nie stresuj się". Nerwowo przytaknęłam i zaczęłam śpiewać.


I'm nothing special, in fact I'm a bit of a bore

When I tell a joke, you've probably heard it before
       
      Rozległy się gromkie brawa. Moje poliki zrobiły się jeszcze bardziej czerwone niż wcześniej, czułam to. Na twarzy jednak gościł uśmiech, ponieważ to, co robiłam sprawiało mi wielką przyjemność.
'Cause everyone listens when i start to sing
I'm so grateful and proud
      
      Popatrzyłam na Brada. Również uśmiechał się szeroko, kiwaniem głowy zachęcał mnie do kontynuowania.
All i want is to sing it out loud
So i say
Thank you for the music...
     
      Nareszcie mogłam to wszystko zaśpiewać. Przeniosłam wzrok na moją rodzinę i przyjaciół. Callie i Vanessa pokazały mi, że trzymają kciuki, a z ich min wywnioskowałam, że chyba są ze mnie dumne. Rzadko się zdarza, żebym śpiewała dla publiczności na żywo z własnej woli.

I ask in all honesty
What would life be?
Without a song or a dance
What are we?
      
      Pytanie skierowałam do Brada. Kim jesteśmy bez muzyki? W naszym życiu miała ona na prawdę duże znaczenie. Było wiele piosenek, które kojarzyłam z danymi sytuacjami z naszego związku. 

For giving it to me
      
     Zaśpiewałam mu to "na ucho", choć oczywiście każdy słyszał mój śpiew. W końcu miałam mikrofon! Bradley dostał buziaka w policzek, a ja odwróciłam się tak, aby patrzeć prosto na moją mamę. Dalsza część piosenki była o niej. O tym jak rozpoczęła się moja przygoda z muzyką.

She says i began to sing long before i could talk
But i often wonder 
How did it all start
     
      Chciałam spytać rodzicielki, jak to się stało, że zaczęłam śpiewać i tym samym podziękować jej za to, że w jakiś sposób wlała muzykę do mojego życia. W końcu towarzyszyła mi ona przez prawie cały czas.
Jak spotkałam Brada na plaży - śpiewał.
Spędzaliśmy razem czas w porcie - śpiewał.
Jego koncert, najważniejszy w życiu - śpiewał.
Na moich 16 urodzinach, które przygotował - śpiewał.
Kiedy pytał mnie o chodzenie - śpiewał.
Zabrał mnie na koncert Lawson, gdzie Andy Brown śpiewał.
Podczas szkolnego musicalu, który wpłynął na moją życiową karierę, ja śpiewałam.
Kiedy wyjechałam, by zagrać w Mamma Mii, Brad nagrał filmik, w którym śpiewał.
W całej Mamma Mii śpiewałam.
Na Gwiazdkowym balu, tańczyłam z Bradem do muzyki, a później Brad śpiewał Hallelujah.
Podczas mych podróży: do domu, do Francji, słuchałam ulubionej muzyki.
I teraz, na swoim ślubie, jednym z najważniejszych dni w życiu, również śpiewam.

Without a song or a dance 
What are we?
So i say:
THANK YOU FOR THE MUSIC
For giving it to me...
     
      Tak, podziękowanie za muzykę i zaśpiewanie tego, jest jedynym co mogę zrobić, by wyrazić wdzięczność moim bliskim.

I've been so lucky, I am the girl with golden hair
I wanna sing it out to everybody
What a joy, what a life, what a chance!


Thank you for the music, the songs I'm singing
Thanks for all the joy they're bringing
Who can live without it, I ask in all honesty
What would life be?
Without a song or a dance what are we?
So I say thank you for the music
For giving it to me
So I say thank you for the music
For giving it to me



***

~Brad


      Jak można opisać to uczucie? Kiedy czujesz, że zrobiłeś już wszystko, co powinieneś i właściwie nie masz już żadnego celu, lecz życie jest zbyt piękne, by z nim kończyć. Nareszcie wypełniłem to, o czym marzyłem: o związku małżeńskim z Amandą. Teraz już Amandą, nie Seyfried, a Simpson.




Ah....
To jest już 15 rozdział. Ostatni rozdział. 
Nie wiem, jak wy, do mnie to jakoś nie dociera.
Może dlatego, że dodam jeszcze epilog... Nie wiem za ile, ale będzie c:

Nie piszę tu za dużo. Wszystko, co chcę wam przekazać, przekażę w następnym poście. 
Ale co... Trochę was wrobiłam z tą Zatoką Wraku, co? :D Mam nadzieję, że mi wybaczycie ten "mały żarcik" i fakt, że Amy sobie to wszystko przyśniła, polepszył wam humor :p Groziliście mi już w komentarzach, że zrzucicie z klifu, zaczęłam się bać :p Ale to miłe, że aż tak przeżywacie, to, co się dzieje w opowiadaniu c: 
I gratuluję osobom, które zaczęły domyślać się, że to sen :D

Już nie proszę was o ileś tam komentarzy. Oczywiście chętnie je poczytam, ale epilog dodam niezależnie od ich liczby c;

Tak też - widzimy się jeszcze w epilogu, kochani! ♥

sobota, 28 lutego 2015

~2~ Rozdział 14#:"Zatoka Wraku"

Przeczytaj ~2~ Rozdział 13#


~Brad


-Gdzie ty mnie ciągniesz?! - krzyknęła Amy. - Brad!
-Zaraz się dowiesz - odparłem.
        Trzymałem Amandę za rękę i razem biegliśmy uliczkami Zakintos.
-Powiesz mi wreszcie, gdzie idziemy? - spytała dziewczyna ponownie po chwili.
       Nie odpowiedziałem tylko szedłem dalej. Amy nie stawiała większego oporu, więc w końcu dotarliśmy do wybranego przeze mnie miejsca. Staliśmy w starym porcie, tym, którego prawie nikt nie odwiedza. Miałem tu na szczęście różne znajomości, więc wynajęcie łódki nie stanowiło problemu.
-I po co tu przyszliśmy? - zapytała blondynka zdezorientowana.
-Wynajmujemy łódkę - wzruszyłem ramionami.
      Podszedłem do jednej z drewnianych chatek i zapukałem do środka. Poczuliśmy okropny swąd ryb, kiedy drzwi otworzyły się i uśmiechnęła się do nas twarz starego znajomego mojej mamy, Nestora. Podrapał swoją posiwiałą brodę i popatrzył na mnie zdziwiony.
-To ty Bradley? Zmieniłeś się, chłopcze, ledwie cię poznałem - powiedział głębokim basem. - Co cię tu sprowadza? Na dodatek z dziewczyną! To nie jest najlepsze miejsce na randkę, Brad.
-To może nie, ale gdybyśmy mieli tylko czym popłynąć, to już bym jakieś miejsce znalazł - puściłem mu oko. Zrozumiał, o co chodzi.
-Zgaduję, że przyszliście po łódkę. Macie szczęście, bo mam jedną w dobrym stanie - mężczyzna wyszedł z chatki i skierował się w stronę molo.
        Deski na drewnianym molo skrzypiały pod naszymi stopami i trzeba było uważać, żeby nie wpaść, w którąś z dziur. W końcu jednak na końcu tego podestu znaleźliśmy drewnianą łódkę.
-Pasuje? - spytał Nestor.
-No pewnie! - odparłem.
       Zauważyłem delikatny grymas na twarzy Amy, więc, żeby zapewnić ją o bezpieczeństwie łódki, ścisnąłem mocniej dłoń dziewczyny. Grymas zniknął, ale wiedziałem, że nadal była trochę zaniepokojona.
-Dzięki, Nestor, wrócimy nad wieczór i oddamy ci łódkę. Nie martw się - rzuciłem do rybaka.
       Kiedy mężczyzna oddalił się, mogliśmy wsiąść na pokład.
-Brad, o co chodzi? - zapytała dziewczyna.
-Chcę tylko zapewnić nam miły dzień - uśmiechnąłem się. - Pokażę ci świetne miejsce...
       Stanąłem na łódce i podałem Amandzie dłoń.
-Wiesz, trochę się boję tu wsiadać - mruknęła cicho.
-Ej, przecież cię trzymam, spokojnie - chciałem dodać jej otuchy.
       Blondynka postawiła jedną stopę na pokładzie, a łódka lekko się przechyliła pod jej ciężarem. Dziewczyna pisnęła.
-Amy, spokojnie - znów się uśmiechnąłem. - Teraz druga, no już.
        Druga noga wkroczyła na pokład chyba zbyt mocno, ponieważ łódka przechyliła się zupełnie, wyrzuciła nas do wody i przekręciła do góry dnem. Złapałem szybko Amy wzdłuż talii jedną ręką, aby przypadkiem w napadzie paniki nie spróbowała się utopić. Przekręciłem łódkę z powrotem i wciągnąłem nas obojga. Ociekająca wodą dziewczyna schowała się w moich ramionach i lekko się trzęsła.
-Hej, no już, nic się nie stało - mruknąłem do jej ucha.
       Przeniosła swoją głowę na moje ramię.
-Ja to jestem ciamajdą, co? - spytała i uśmiechnęła się.
-Teraz się zorientowałaś?
-Ej! - zaśmiała się i popchnęła mnie.
-A ja kocham takie ciamajdy - zrobiłem minę niewiniątka i zamknąłem oczy.
-Daj spokój - Amy przekręciła oczami i wyprostowała się na swojej belce do siedzenia.
-To co, bierzem wiosła i w drogę! - specjalnie przekręciłem słowo, bo wiedziałem, że dziewczyna zaśmieje się. - Swoją drogą nie chcesz się w coś wytrzeć?
-W sumie... Jest dość ciepło, poza tym nie mamy w co - wzruszyła ramionami.
        Przeczesała swoje włosy, ja zrobiłem to samo i ruszyliśmy.
     
      Zbliżała się piąta, więc mieliśmy jeszcze sporo czasu do zachodu, na który czekałem. Chodziło o jak najlepszy efekt, a jaki może być lepszy od zachodzącego słońca?
      Wykonywałem regularne ruchy wiosłami, wpatrując się w zafascynowaną Amy. Choć mieszkała tuż obok całe życie, nie znała tych okolic Zakintos. Obserwowała gigantyczne białe klify u brzegu wyspy. Co chwila przebiegała z jednego boku łódki na drugi i wskazywała palcem miejsce, które jej się podoba, czy jakąś roślinę dziwacznie wystającą z klifu. Nie mogła przestać zachwycać się wodą, która w tych miejscach przybrała niespotykany odcień błękitu. Słońce oświecało morską taflę tworząc niesamowite punkciki światła. Sprawiało to, że czuliśmy się jakbyśmy płynęli pośród gwiazd ukrytych pod wodą.
-To jest przecudowne - Amy wróciła do żywych wyrwana z zachwytu własnym głośnym kichnięciem spowodowanym rażącymi płomieniami słońca.
-Wiem.
-Czemu wcześniej mi tego nie pokazałeś?
-Nie było okazji - odparłem.
-A teraz co to za okazja? - pragnęła wiedzieć dziewczyna.
        Zachichotałem nerwowo.
-Wiesz... Dowiesz się niedługo.
        Amanda popatrzyła na mnie zdziwiona. Zaraz wróciła do podziwiania białych klifów.
-Co to będzie za miejsce, Brad? - spytała znowu.
-Zatoka Wraku.
-Wraku? Słyszałam legendę o niej, ale... nie wiedziałam, że jest prawdziwa - wspomniała głośnym szeptem.
-I dlatego chce ci ją pokazać - uśmiechnąłem się szeroko.
      Byliśmy już prawie w Zatoce, a na myśl o tym, co mam za chwile zrobić, rosła we mnie ekscytacja. W sumie, to aż buzowała!



~Amy



      Kiedy Brad powiedział dokąd płyniemy, byłam w szoku. Moja mama zawsze opowiadała mi o Zatoce Wraku i moim marzeniem było zobaczyć ją na żywo. Powtarzano mi jednak, że ona nie istnieje, że to tylko legenda. Mimo wszystko całe życie tliła się we mnie resztka nadziei, że kiedyś znajdę tą plażę. Czyżby właśnie teraz miało do tego dojść?
-Amy, jesteś gotowa? - spytał mnie nagle Bradley.
-Na co? - zdziwiłam się.
-Zaraz będziemy w Zatoce - odparł.
-O mamciu - mruknęłam pod nosem. - Chyba... chyba tak.
-Wiem, że bardzo chciałaś ją zobaczyć, a myślałaś, że nie istnieje. Van opowiadała.
-Naprawdę?
      Chłopak odparł mi uśmiechem.
   
      Zaraz po tym łódka skręciła. Klif ostro się urwał. Ujrzeliśmy następny wystający biały kawałek lądu, kawałek dalej. Oba z góry pokryte były bujną roślinnością, a ich wapienne ściany mocno odbijały słoneczne promienie w kierunku wody. Ta natomiast nie mogła być prawdziwa. Jej kolor nie był kolorem niebieskim, ani zielonym. Była to niespotykana mieszanka obu barw, spod której wyłaniał się piasek żółty jak kukurydza. Tafla wody przesłana była gwiazdami. Tak właśnie wyglądały słoneczne promienie od niej się odbijające.
      Pochyliłam się na bok, oparłam dłonie o wystającą ponad powierzchnię część łódki, przez co ta przechyliła się trochę. Zaraz złapałam równowagę i przesunęłam się na drugą stronę. Nie mogłam przestać obserwować gigantycznych klifów, które zachwycały. Nagle naszedł mnie szalony pomysł. Powoli, jakby od tego zależała moja przyszłość, zanurzyłam palce w wodzie o nieopisanej barwie. Poczułam jakby gwiazdeczki w niej pływające łaskotały moją dłoń, zachichotałam cicho.
      Usiadłam z powrotem naprzeciw Bradley'a. Nasze kolana stykały się, popatrzyłam na chłopaka.
-Dziękuję - szepnęłam.
-Nie ma za co, Amy - brunet odłożył wiosła i pozwolił łódce dryfować.
-I co powiesz, o tym miejscu? - spytał mnie po chwili.
-Zdecydowanie przerasta to, co opowiadała moja mama - przyznałam. - Jak często tu bywasz?
-Tutaj? Byłem tu do tej pory raz - odparł.
-Czemu tylko raz? Jest tu tak pięknie - westchnęłam.
-Byłem tu raz z mamą, zaprowadziła mnie w moje urodziny. Opowiedziała, że jak była na wakacjach z moim tatą na Zakintos, zanim zostali małżeństwem, to on ją tu przyprowadził. Oświadczył jej się tutaj - wyjaśnił.
       Westchnął głęboko. Wiedziałam, że wspominanie ojca było dla niego ciężkie, za każdym razem. Ale opowiedział o czasach, jak nas nie było na świecie. O zaręczynach.
-Nie mógł wybrać lepszego miejsca - odparłam.



~Brad



      Cieszyłem się niezmiernie, że Amandzie podoba się to miejsce. Sam byłem tu dopiero po raz drugi i Zatoka wywoływała we mnie różne wspomnienia. Jednak widok szczęśliwej Amy łagodził każdy ból.
      Słońce zaczęło zachodzić. Pomyślałem, że to idealny moment na zadanie tego pytania.
-Amy, popatrz tam, jaki dziwny ptak! - krzyknąłem i pokazałem palcem nieistniejące zwierzę za plecami dziewczyny.
       Blondynka posłusznie odwróciła się i przez chwilę wypatrywała zwierzęcia.
-Nie widzę - odparła nadal tyłem do mnie.
       Ja w tym czasie wyjąłem małe pudełeczko ciemno morskiego koloru. Otworzyłem je szybko i ustawiłem przodem do Amandy. Na miękkiej poduszeczce na dnie puzderka leżał pierścionek. Pierścionek zaręczynowy.
      Dziewczyna odwróciła się zrezygnowana poszukiwaniem ptaka. Jej reakcja była natychmiastowa. Od razu zauważyła pudełko. Otworzyła szerzej oczy, usta rozwarła w zdziwieniu. Spoglądała to na mnie, to na pierścionek.
       Zagryzałem wargi w uśmiechu i patrzyłem z wyczekiwaniem. Już nawet nic nie mówiłem.
      Amy przyłożyła obie dłonie do ust, a z jej oczu wypłynęły pojedyncze łzy. Szybko kiwała głową w górę i w dół, a ja wtedy wydałem z siebie krótki chichot. Dziewczyna odjęła ręce od twarzy i zarzuciła mi je na szyję.  Przytuliłem ją mocno i jednocześnie uważałem na to, aby pierścionek nie wyleciał z moich trzęsących się rąk. Zaraz po tym Amy puściła mnie, oparła swoje czoło o moje. Uśmiechnęła się lekko.
-Tak - szepnęła.
        Wtedy spuściłem wzrok z oczu Amandy, aby nałożyć pierścionek na jej palec. Nie było to takie łatwe, ponieważ moje palce nie przestawały się trząść. Po tym niezmiernie trudnym zadaniu ponownie spojrzałem w oczy dziewczyny. Oboje unieśliśmy kąciki naszych ust do góry, po czym ja nie mogłem się oprzeć i musnąłem jej górną wargę.
       Choć później zwiedziliśmy jeszcze całą Zatokę Wraku otoczeni jakąś magiczną mgiełką zaręczyn, to właśnie ten moment zapamiętałem najlepiej. Moment, kiedy to porównałem kolor oczu Amy i morza w Zatoce. Identyczny.



~Amy



      Jak opisać uczucie, które opanowało mnie po zaręczynach? Nie wiem, ale z pewnością przerosło ono nawet mój zachwyt Zatoką Wraku.

      Parę dni później poprosiłam Brada, aby pokazał mi Zatokę z góry. Nie sprawiło mu to większego problemu, dobrze znał drogę.
-Mamooo! - krzyknęłam wychodząc z domu. - Wychodzę z Bradem, obiad zjem w mieście.
-To żałuj, bo dziś będą kluski z serem - moja mama wychyliła się z kuchni.
      Ubrana była w różowy fartuszek w kropki i zrobiła sobie dziwnego koka. Nigdy się tak nie ubierała, więc się zdziwiłam, lecz nic już nie mówiłam.
      Wyszłam z domu, lecz idąc chodnikiem spod drzwi do furtki potknęłam się o deskorolkę Brada. Już miałam się przewrócić, ale przytrzymałam się jakiegoś krzaka. Nie wiem, co tam robił, ale podziękowałam mu za pomoc.
       Na chodniku przed domem stał Brad ubrany cały na czarno.
-Nie będzie ci za ciepło? Wiesz, że czarny przyciąga bardzo dużo promieni słonecznych, przez to będzie ci gorąco - stwierdziłam.
-Ja zawsze jestem gorący - odparł zdejmując swoje okulary przeciwsłoneczne.
-No tak - przytaknęłam.
      Chłopak złapał moją rękę. Jego dłoń była bardzo zimna, to dziwne, ponieważ panował upał, co było typowe w lipcu.
      Cały dzień wydawał mi się być bardzo dziwny. Zignorowałam to jednak.
      Spacerowaliśmy razem z Bradem, prowadził mnie nad Zatokę.
-Mam wrażenie, że jesteś dziś jakiś naburmuszony. Nic nie mówisz - zaczęłam w pewnym momencie.
-Ah... No może - wzruszył ramionami.
-Co się stało? - spytałam.
-Moja mama...
-Co z nią?
-Nic, tylko... Stwierdziła, że jestem za młody by się żenić - wyrzucił.
-Oh - odparłam tylko.
      Szliśmy przez chwilę w milczeniu.
-W sumie... Jesteśmy dość młodzi - przyznałam. - Ale ja nie widzę w tym problemu.
-Ja też. W końcu znamy się już tyle... Nie wyobrażam sobie nikogo innego na twoim miejscu.
      Uśmiechnęłam się. Kochane.
-Ale... Nie chciałbym, żeby była smutna. Nie ma nikogo oprócz mnie - dodał.
-Co masz na myśli? Chyba nie chcesz zerwać zaręczyn, prawda?
-Amy... - westchnął.
-Brad!
      Właściwie byliśmy już na miejscu. Staliśmy zaraz obok przepaści. Pod naszymi stopami rozpościerał się widok na plażę, białe klify i niemożliwie niebieską wodę.
-Wow - szepnęłam.
-Nieźle, co? A niedawno tam byliśmy - odparł Brad.
-Oj, daj spokój - machnęłam ręką.
-O co ci chodzi? - zdziwił się Bradley.
-No bo... Dopiero co się cieszyłam tymi zaręczynami, byłam oczarowana Zatoką, a teraz mówisz, że może będziemy musieli czekać - przygryzłam swoją wargę.
-Amy, tu chodzi o moją mamę - chłopak próbował wyjaśnić, stał tyłem.
-A moje zdanie się nie liczy? - zaczęłam się denerwować.
      Nie patrzyłam na niego tylko w swoje stopy.
-Tego nie powiedziałem - Bradley podszedł do mnie i spróbował złapać twarz w dłonie.
-Oj daj mi spokój - odepchnęłam go. - Muszę to sobie przemyśleć - powiedziałam stanowczo.
-No dobra - rozłożył ramiona, zaczął się cofać. - Wiesz przecież, że nie chcę nic złego.
      Stawiał kroki do tyłu, jeden za drugim.
-Uważaj - mruknęłam.
      Postawił jeden krok za daleko. Lewa noga obsunęła się po wapiennej ścianie.
-BRAD! - krzyknęłam tym razem. - Nie!
      Chciałam się rzucić i złapać go za rękę, ale był za daleko.
      Spadł.




Eh... No cóż, to ja to pozostawię bez komentarza. Rozpiszcie się, jakie są wasze wrażenia na ten koniec. Mi brakuje słów, po prostu.

10 komentarzy = Rozdział 15#

Pozdrawiam,
Marysia

niedziela, 22 lutego 2015

~2~ Rozdział 13#: "Zaręczyny"

Przeczytaj ~2~ Rozdział 12#
~Amy



      Siedziałam przed lustrem w swojej garderobie. Szykowałam się do wywiadu z Megan Fruts, znaną dziennikarką prowadzącą program z jej nazwiskiem w nazwie. Pani Monika czesała moje włosy, a Woody siedział na krześle obok i udzielał mi rad.
-Pamiętaj, że masz traktować sprawę z dystansem, jakbyś się wcale nią nie przejmowała - powiedział garbiąc się jak zwykle na krześle.
-Łatwo ci mówić - westchnęłam.
-Megan zapyta was o różne rzeczy, a ten temat zacznie dopiero później - kontynuował. - Poza tym Dominic będzie siedział obok, więc jak ty nie odpowiesz, to może on cie wyręczy.
-A wiesz, czy Brad już przyjechał? - ciekawiło mnie.
       Bradley nie mógł przyjechać do studia razem ze mną ze względu na wczesną porę. Na miejscu byłam już o wpół do ósmej, ubrana w cokolwiek, z szybką kitką i bez makijażu. Dopiero garderobianki zajęły się moim wyglądem. 
       Obawiałam się wywiadem. Razem z Dominiciem mieliśmy wyjaśnić, że się przyjaźnimy i nie jesteśmy już parą. Potrzebny był nam duży rozgłos, aby show obejrzało wiele ludzi. Dranwood skontaktował się z Megan Fruts, ponieważ jej program był najpopularniejszy - emiotowany na żywo w godzinach śniadaniowych z powtórkami po południu. Oglądał go każdy, kto interesował się show biznesem.
       Wyszłam z garderoby uczesana w warkocza na bok, z przedziałkiem na środku i lokami opadającymi wzdłuż twarzy. Monika świetnie się spisała! Garderobianki dbały, żebym wyglądała na spokojną i wyluzowaną, więc, żeby mi w tym pomóc, ubrały mnie w luźny, beżowy sweter w różowe i turkusowe paski. Do tego zwykłe czarne rurki i byłam gotowa. 
      Przeszłam krótkim korytarzem do sali, w której miał być kręcony wywiad. Całość była nowoczesna, meble miały odcień bieli, szarości i zieleni. Usiadłam na wiklinowym krześle, którego nie chwytały kamery i wysłałam sms'a do Brada z pytaniem, gdzie jest. Nie dostałam odpowiedzi, natomiast chwilę później chłopak pojawił się na sali.
-Tutaj jestem - uśmiechnął się wchodząc.
-Pytałeś, czy będziesz mógł tu zostać na czas wywiadu? - zapytałam wstając z krzesełka. 
-Jeszcze nie - odparł chłopak, a po chwili dodał: - Ale właśnie mam okazję.
       Zza kamer wyłoniła się Megan w typowym dla siebie stroju - obcisłej czarnej sukience z białymi kwiatami po bokach.
-Amy! Widzę, że już jesteś - uśmiechnęła się szeroko. - Ooo, Bradley też przyszedł, chcesz mi udzielić wywiadu? 
-Ja tylko na chwilę. Chyba, że mogę posiedzieć tutaj na czas wywiadu - zasugerował wskazując fotele pod ścianą.
-Myślę, że możesz. Tylko gdzie nasz Dominic! Kto by pomyślał, a twierdzą, że to na kobiety trzeba czekać... 
-Już jestem, jestem - Dominic wparadował do sali z impetem. - Gotowy.
-Wspaniale! Czyli możemy zaczynać? - wykrzyknęła Megan i zaprosiła nas na kanapy przed kamerami.
      Zanim jednak tam usiadłam, podeszłam do Brada. Ten złapał mnie za ręce, schylił się trochę i oparł swoje czoło o moje.
-Nie stresuj się, dobrze? To tylko wywiad, wszystko się wyjaśni - mruknął po czym uśmiechnął się.
-Spróbuję - odpowiedziałam mu tym samym i wróciłam do Megan i Dominica.
       Ja i Dominic siedzieliśmy na dużej zielonej kanapie, a naprzeciwko nas na podobnej tylko mniejszej usadowiła się Megan.
-Mam nadzieję, że wasz manager przedstawił wam chociaż część pytań, które wam zadam? - upewniła się jeszcze.
-Kilka tak - przytaknęłam.
-To chyba możemy zaczynać.
       Zerknęłam w stronę Brada. Chłopak uniósł ręce do góry, aby pokazać mi, że trzyma kciuki. Znów się do niego uśmiechnęłam.
       Przeniosłam wzrok na Megan, która odwróciła się do kamer. Ktoś krzyknął akcja i dziennikarka zaczęła:
-Witajcie po raz kolejny w moim programie! Dzisiejszymi gośćmi będą aktorzy z popularnej ostatnio Mamma Mii! Proszę bardzo, oto Amanda Seyfried oraz Dominic Cooper!
       Oboje rzuciliśmy szybkie "cześć".
-Cóż, zdjęcia do filmu skończyły się już jakiś czas temu. Często wracacie wspomnieniami do planu filmowego i gorących plaż wysp greckich?
-Oj tak, bardzo dobrze wspominam klimat Morza Śródziemnego. Uwielbiam morze, plażę i pływanie wśród fal, a właśnie tam warunki były idealne - odparł Dominic pierwszy.
-Jeśli chodzi o samo miejsce, to nie tęsknię za nim aż tak bardzo. Wychowałam się na greckiej wyspie, więc nie było to dla mnie nic nowego - wyznałam i zachichotałam nerwowo.
-No tak to racja, pewnie byle morze nie wzbudza na tobie większego wrażenia - stwierdziła Megan.
-Hmm, to nie tak. Kocham morze! Po prostu jestem do niego przyzwyczajona - sprostowałam.
-Dobrze, w takim razie przejdźmy dalej.
         Fruts zadała nam jeszcze wiele pytań odnośnie Mamma Mii, aktorów w niej grających itp. O temacie, na który czekamy, rozmawiać zaczęła dopiero trochę później.
-Myślę, że powinnam was zapytać o coś, co wszyscy chcą wiedzieć - zaczęła. - Wszyscy wiemy, że związaliście się podczas Mamma Mii i tworzyliście parę już pare miesięcy. Teraz chcemy wiedzieć, czy wasz związek nadal trwa, o ile nie macie nic przeciwko rozmowie na bardziej osobiste tematy.
          Popatrzyliśmy z Dominiciem po sobie i kiedy już zebrałam myśli, odezwałam się pierwsza:
-Eeem, tak, byliśmy razem, ale... - zacięłam się.
-Już nie jesteśmy - chłopak przyszedł mi z pomocą.
-To znaczy... Nadal się przyjaźnimy i właściwie nie pokłóciliśmy się o nic... Po prostu stwierdziliśmy, że jednak nie powinniśmy być parą - dodałam.
-W takim razie pytanie do ciebie, Amy: pare dni temu zostałaś przyłapana na spacerze z Bradem Simpsonem, twoim poprzednim partnerem. Chcesz coś powiedzieć na ten temat? - Megan wiedziała, że to nie takie proste, więc nie mówiła konkretnie.
-No cóż... - westchnęłam. - Krótko mówiąc, tak. Jestem znów z Bradem, ale dla wszystkich, co chcą jakiejś kłótni - uniosłam się lekko, lecz zaraz przycichłam, żeby się nie denerwować. - Nie znam nikogo, kto by teraz ucierpiał z tego powodu.
-Tak, ja na przykład rozmawiałem z Amandą. Zauważyłem w internecie, jak niektórzy twierdzą, że Amy złamała mi serce, czy coś takiego - Dominic wywrócił oczami. - Między nami wszystko w porządku, przyjaźnimy się.
        Kiwnęłam jeszcze głową na potwierdzenie słów chłopaka.
-To wiele wyjaśnia - Megan posłała nam uśmiech.
        Dodała jeszcze, że sama ma nadzieję, że nasza wypowiedź złagodzi spory, zadała pare pytań i skończyła wywiad. Woody, Brad i cała ekipa byli zadowoleni z wywiadu, więc miałam nadzieję, że nie wypadłam tak fatalnie i może ktoś nam uwierzy.
      Jeszcze tego samego dnia mieliśmy wrócić z Bradem do domu, na Zakintos. Niedługo po skończeniu wywiadu wsiedliśmy w pociąg z Paryża do Gastouni, miasta w Grecji. Niechętnie żegnałam się z Francją, lecz myśl, że wracam do domu razem z Bradem dodawała mi otuchy. Wcześniejsze powroty nie były zbyt przyjemne, bo wszystko na wyspie przypominało mi go, a wtedy byłam przecież totalnie rozdarta i nie znałam swoich uczuć. Nareszcie to się skończyło i oboje wracamy do domu i miejsca, w którym się poznaliśmy.
      Podróż pociągiem nie była zbyt ciekawa. Może oprócz jednego wydarzenia, już blisko Grecji. Kiedy maszyna stanęła na dworcu, do środka wsiadło wiele osób. Tłum przeciskał się przedziałami, a miejsca naprzeciwko mojego i Brada były wolne. Jak można było przewidzieć, jeden z pasażerów zajął właśnie to siedzenie. Konkretniej pasażerka. A jeszcze konkretniej... Ashley Tisdale.
       Pewnie wiecie, że nie byłam zachwycona jej obecnością.
-Amanda! I Bradley. Boże, co za spotkanie - wykrzyknęła dziewczyna siadając na przeciwko nas.
-Hej, Ashley - rzucił Brad.
      Również mruknęłam krótkie cześć.
-Oj, patrzycie jakbym popełniła zbrodnie. Nie rozpamiętujmy już przeszłości, dobrze? Fajnie was znowu widzieć - wypowiedziała blondynka ku mojemu zdziwieniu.
-W sumie... Masz rację - odparłam po namyśle i wyciągnęłam do Ashley rękę. - Zgoda?
-Zgoda - uśmiechnęła się do mnie, co odwzajemniłam.
-Teraz twoja kolej - popchnęłam lekko w Brada łokciem.
-A co mi tam - stwierdził. - Zgoda.
       Jak powiedzieliśmy, tak też się stało. Całą drogę na miejsce rozmawialiśmy o wszystkim, co się do tej pory wydarzyło. Właściwie, to głównie słuchaliśmy Ashley, ponieważ ona znała szczegóły naszego życia uczuciowego, które najbardziej ją interesowało, z telewizji. My natomiast dowiedzieliśmy się, że Ash została dziennikarką i przeprowadza wywiady z Grekami. Postanowiła wrócić na trochę na Zakintos, ponieważ ma urlop i chce odwiedzić rodzinę.
-Koniecznie spotkaj się z Jamesem - zaśmiał się w pewnym momencie Brad.
-Dlaczego? - zdziwiła się Ashley.
-Przecież on zawsze za tobą szalał - chłopak wzruszył ramionami.
-Załamał się jak wyjechałaś - dodałam i wzięłam łyka wody z butelki.
-Nie gadajcie - dziewczyna machnęła ręką.
-Naprawdę, a ucieszy się jak do niego pójdziesz - stwierdził Brad.
-Właściwie, co mi szkodzi...
       Po dzisiejszej rozmowie z Ash stwierdziłam, że nawet głos jej się trochę zmienił i nie mówi już tym starym, denerwującym tonem.
     
      Co jak co, ale w końcu wróciłam do domu. Rozstaliśmy się w porcie po wyjściu na ląd. Brad poszedł do domu, Ashley chyba też, a po mnie przyjechał tata. Siedząc w samochodzie zauważyłam dziwny uśmiech na jego twarzy.
-Co masz taką tajemniczą minę? - spytałam go.
-Zaraz zobaczysz. Czeka na ciebie niespodzianka - odparł, jeszcze bardziej mieszając mi głowie. O co chodzi?
        Dojechaliśmy do domu, tata schował samochód do garażu, a ja skierowałam się w stronę drzwi. Idąc tam, słyszałam wiele głosów wydobywających się z salonu. Po chwili hałas ucichł, a ja nie zdążyłam nawet zapukać do drzwi, jak moja mama je otworzyła.
-Amy! Jak miło, że już jesteś. Chodź, czekamy na ciebie - powiedziała, a ja spojrzałam na nią zdziwiona. Co oni, chcą mi zrobić jakąś imprezę powitalną, bo nie było mnie mniej niż miesiąc? Nic nie rozumiem.
       Weszłam do salonu za moją rodzicielką i ujrzałam 3/4 The Vamps, Vanesse i Callie.
-Amy! - krzyknęli wszyscy na raz, a chłopcy rzucili się do mnie.
-Gratulujemy powrotu do Brada - rzucił Connor.
-Mamy nadzieję, że nie gniewasz się już na nas - powiedział Tris z miną przybitego psa.
-Tęskniliśmy za tobą! - dodał James.
       Przytulili mnie wszyscy tak, że stałam po środku i się dusiłam.
-Hej, hej, bo mnie udusicie - zaśmiałam się. - Też za wami tęskniłam...
-Gdzie podziałaś Loczka? - spytał Tristan.
-Poszedł do domu, miał przyjść za jakąś godzinę - odparłam.
-Dobra, chłopcy odsuńcie się, ja też chcę się przywitać - Callie wstała z kanapy i podeszła do nas.
-Callie! - uśmiechnęłam się i przytuliłam przyjaciółkę.
-A my się niedawno widziałyśmy - Van też wstała. - Aczkolwiek - cześć!
       Kiedy przytuliłam już wszystkich, co było trzeba, łącznie z moją rodzinką, usiedliśmy w jadalni i zjedliśmy przygotowany przez mamę deser lodowy. Siedziałam pomiędzy moimi najlepszymi przyjaciółkami, kiedy zobaczyłam błyszczącą ozdobę na palcu Vanessy.
-Van, co to za ślicznotka na twoim palcu serdecznym? - spytałam, akcentując ostatnie słowo, bo dopiero podczas wypowiadania tego zdania, zdałam sobie sprawę z jego znaczenia.
        Dziewczyna zarumieniła się, popatrzyła na Connora, który z dumą uniósł brodę.
-Zaręczyliście się? - mój głośny szept pełen był szoku, radości, zdziwienia i dumy z przyjaciół jednocześnie.
-Przedwczoraj - pochwalił się Con.
-I nic mi nie powiedzieliście? - dodałam tym razem z wyrzutem.
-Chcieliśmy ci powiedzieć na żywo, ale byłaś szybsza - wyjaśniła nowo narzeczona.
-Może wam wybaczę - zaśmiałam się. - Nie no, nie mogę, to świetnie! - mój wybuch radości pojawił się dopiero teraz.
        Szybko wstałam z krzesła i mocno objęłam Vanessę od tyłu, dałam jej buziaka w policzek.
-Gratuluję ci, Van. Jestem z ciebie dumna - ponownie głośno szepnęłam, po czym z prędkością światła obiegłam stół i stanęłam obok kuzyna.
-Connor, kuzyneczku! - krzyknęłam. - Z ciebie też jestem dumna. Ale ja wiedziałam, że to się tak skończy - stwierdziłam z dumą, patrząc na zaręczonych.
-Hej, obiecałem, że przyjdę - w progu od jadalni pojawił się Brad. - A co was tu tyle?
-A tak przyszliśmy się przywitać - sprostował James.
        Ja - nadal w napadzie szczęścia - podbiegłam do Brada i rzuciłam mu się na szyję.
-Co jest? - spytał rozbawiony.
-Con i Van są zaręczeni - sapnęłam mu do ucha, bo na tyle mnie było stać. Zmęczyłam się tą radością.
-Naprawdę?! - Bradley również się zdziwił. - Brawo, kochani.

       Wszyscy szczęśliwi. Wszyscy w domu, z rodziną i przyjaciółmi. Nie rozumiałam tylko, co trzymało Callie na Zakintos, przecież ona pochodzi akurat z Anglii. Cieszyłam się z jej obecności i z jej i Tristana szczęścia, bo najwyraźniej zdążyli wrócić do siebie podczas mojej nieobecności.
       Moje życie w końcu się ułożyło. Mamma Mią zapewniłam sobie duży rozgłos, a Woody wspominał już o kolejnych filmach. Miałam cudownego chłopaka, kochaną rodzinę i przyjaciół. Czego chcieć więcej?





Tak, tak, trochę was wrobiłam z tytułem rozdziału, bo pewnie pomyślałyście, że chodziło o zaręczyny Bramy, a tu gucio xP Może mi wybaczycie ^-^

No i co... Zostały nam jeszcze dwa rozdziały i jakiś epilog... Nie wiem, jak wy, ale szczerze mówiąc teraz nie czuję jeszcze tej presji końca fanfica ;d Pewnie mnie napadnie przy ostatnim albo przy epilogu c;
Co sądzicie o tym wszystkim, co się dzieje? Ashley wróciła odmieniona, Connessa jest razem (mm *-*), Bramy cieszy się szczęściem i nie ma na co narzekać... To brzmi, jak cisza przed burzą, a w sumie, to ciężko stwierdzić, co się jeszcze wydarzy. No chyba, że jest się mną i już to wie, ale cii ^,^

Jeśli nie wchodziliście na aska, to gorąco polecam tą piosenkę, bo jest po prostu przepiękna! ♥ Opowiada o domu i nawet trochę pasuje do naszego rozdziału :3 Ale nie wstawiałam jej nigdzie, bo nie miałam pomysłu :p
Gabrielle Aplin - Home (https://www.youtube.com/watch?v=8mVbdjec0pA)

Możecie mi przy okazji napisać, jaki gatunek muzyki lubicie najbardziej? Mnie najbliższe są chyba folk i country, ewentualnie muzyka naszych vampsów, czyli chyba indie pop :3 Rocka na ogół nie słucham, pomijając zespół Against the Current, który go gra, a ich piosenki uwielbiam *-*
Dobra, kończę już przynudzać c; Do przeczytania w czternastce :3
A i przepraszam, że nie dodawałam tak długo...

W takim razie wytłumaczę trochę to, o tych 10 komentarzach. Sprawa wygląda tak, że musi być 10 komentarzy, żebym dodała rozdział. Nie dodaję go nigdy od razu, bo nigdy nie mam go od razu napisanego, czasem komentarze nadchodzą szybciej niż bym się spodziewała c;

10 komentarzy = Rozdział 14#

Pozdrawiam,
Marysia ♥


sobota, 7 lutego 2015

~2~ Rozdział 12#:"Stęskniłam się..."



Przeczytaj ~2~ Rozdział 11#





~Brad



       Dziewczyna szukała czegoś w telefonie i kiedy zorientowałem się, że to Amy, jęknąłem cicho "O mój Boże". Jak ja jej dawno nie widziałem! Założyła sukienkę w morskim kolorze podkreślającą kolor jej tęczówek, włosy miała mocno pofalowane, a szczególną uwagę zwróciłem na jej szyje, z której zwisał podarowany kiedyś przeze mnie naszyjnik. Blondynka podniosła głowę i niewątpliwie mnie zobaczyła. Nasze spojrzenia się spotkały, a na mojej twarzy od razu zagościł uśmiech. Stanąłem jak wryty, ale w myślach chciałem podejść do Amandy. Nie dane mi było to jednak, bo dziewczyna odwróciła wzrok, spojrzała znowu w telefon, a zaraz po tym z prędkością światła wstała i skierowała się do wyjścia. W mojej głowie pojawiło się tylko pytanie "O co chodzi?".
-Czemu ona ucieka? - szepnąłem.
-Idź za nią, a nie stoisz - poleciła mi Chrissy.
      Jakby poraził mnie prąd - na te słowa od razu ruszyłem do drzwi.
-Amy, czekaj! - krzyknąłem błagalnie.
      Dziewczyna biegła przodem do mocno rażącego, zachodzącego słońca, przez co widziałem tylko kontury jej sylwetki. Biegłem chwilę, ale była zdecydowanie za daleko, żebym mógł ją dogonić. Zauważyłem natomiast jakiegoś chłopca z deskorolką w ręku, szybko do niego podszedłem, pożyczyłem deskorolkę i wskoczyłem na nią krzycząc na odchodnym, żeby zgłosił się po nią do Brada Simpsona.
      Wymijałem przechodniów i starałem się nie stracić z oczu Amandy. Ta zwolniła trochę, myśląc pewnie, że już mnie zgubiła. Gdy byłem już bardzo blisko, zeskoczyłem z deskorolki, złapałem ją pod pachę i biorąc głęboki oddech, spróbowałem złapać dłoń Amy. Najpierw dotknąłem delikatnie jej nadgarstka, moje palce powoli przeniosły się na wnętrze jej dłoni, by zaraz po tym styknąć nasze opuszki. Poczułem jak dziewczyna lekko zaciska swoją dłoń. Odwróciła się. Spojrzała na mnie.
-Brad... - szepnęła i głos jej lekko zadrżał.
-Cii... - mruknąłem i wyciągnąłem ramiona, by objąć dziewczynę. Upuściłem przy tym deskorolkę, zupełnie o niej zapominając.
       Amy z impetem wręcz wpadła na mnie i mocno ścisnęła mój tułów, co najpierw mnie zszokowało. Włożyłem głowę w zagłębienie jej szyi i wdychałem zapach słodkich perfum, jednocześnie głaszcząc dziewczynę po plecach.
-Stęskniłam się - powiedziała gdzieś z tyłu szeptem.
-Ja-a-a, ja te-eż - odparłem, jąkając się z przejęcia.
       Po chwili odsunęliśmy się od siebie, a ja patrzyłem tylko na Amy jak urzeczony. Blondynka westchnęła głośno, przeczesała włosy i zapytała:
-Co ty tu robisz?
-Szukałem... Ee, no tak, szukałem cie - z trudem mówiłem, co mi się stało?
-Chyba żartujesz - powiedziała Amanda i przechyliła swoją głowę w bok.
-Nie, ani trochę - uśmiechnąłem się.
      Podszedł do nas właściciel deskorolki, wziął, co jego i odszedł bez słowa. Nawet lepiej.
-To co teraz będzie? - zapytała Amy po krótkiej chwili.
-Wiesz... Muszę ci zadać jedno, podstawowe pytanie - uśmiechnąłem się lekko.
       Dziewczyna uniosła jedną brew do góry również podnosząc kąciki swoich ust.
-So... - odchrząknąłem. - Are you gonna be my girl? * (Czy zostaniesz moją dziewczyną?)
-A gdzie twoje drzewo? - zaśmiała się Amy podchodząc do mnie bliżej i kładąc dłonie na mojej klatce piersiowej. Wzruszyłem tylko ramionami, a dziewczyna odpowiedziała - Tak!
      Objąłem ją, a ona przeniosła ręce na moją twarz. A potem oddaliśmy najwspanialszy pocałunek w całym moim... naszym życiu. Krótki, lecz czuły.
      Chrissy podeszła do nas po pewnym czasie.
-Cześć kochasie - powiedziała z uśmiechem wywołując zdziwienie na twarzy Amy.
-Hej... - zaczęła blondynka;
-Zanim coś powiesz... Wiem, wiem, ja namieszałam, ale... No przepraszam, już uciekam. Gratuluję wam wspaniałego powrotu - Chrissy odwróciła się na pięcie.
-O co chodzi? - zapytała Amanda.
-Kiedy tu jechałem, natrafiłem przypadkiem na Chrissy i ona zaproponowała, że mnie podwiezie - wyjaśniłem.
-Chrissy, poczekaj! - krzyknęła nagle Amy.
      Ta odwróciła się i spojrzała pytająco na moją dziewczynę (oh, nareszcie mogę to powiedzieć!).
-Dziękuję, że pomogłaś Bradowi dostać się tutaj. To miłe z twojej strony - powiedziała z uśmiechem Amanda. - I chcę, żebyś wiedziała, że nie masz się za co obwiniać. Jeszcze raz dzięki.
      Uśmiechnąłem się z satysfakcji, że nikt się z nikim nie pokłócił. Sam też podziękowałem Chrissy, po czym dziewczyna odeszła gdzieś w swoją stronę.
      Złapałem Amy za rękę, dałem buziaka w policzek i spytałem:
-To co teraz robimy?
-Zgaduję, że nie masz rezerwacji w żadnym hotelu, co? - odparła unosząc jedną brew.
-Eh, no nie za bardzo - przyznałem.
-Skąd wiedziałam? Masz szczęście, że wzięłam dwuosobowy pokój.
      Zawołaliśmy taksówkę i pojechaliśmy do hotelu. Pierwszym co zrobiłem na miejscu było wejście pod prysznic. Wyskoczyłem spod niego, ubrałem długie, ciemnoszare spodnie od piżamy i bez koszulki wyszedłem do pokoju. Amy siedziała już na łóżku z laptopem na kolanach, w pudrowo-różowej koszuli nocnej. Usiadłem obok niej.
-Powiedz mi, co dalej? - westchnąłem opadając do tyłu.
-Co masz na myśli? - zapytała dziewczyna nie patrząc na mnie.
-No bo... Osiągnąłem właśnie cel, do którego dążyłem przez ostatnie wiele miesięcy. A co mam robić dalej? - powiedziałem i podniosłem się z powrotem do góry.   
      Amy odwróciła się do mnie, zmrużyła oczy i pogłaskała mnie po ramieniu.
-Oj, głuptasie… Teraz możesz skupić się na karierze – zaczęła. – Rodzinie może…
-Rodzinie powiadasz? – podniosłem się z uśmiechem.
-No wiesz – mruknęła dziewczyna dwa razy podnosząc brwi do góry.
      Pocałowałem dziewczynę, lecz nagle usłyszeliśmy dźwięk nadchodzącego połączenia Skype. Niechętnie przerwaliśmy pocałunek, a Amy odebrała rozmowę.
-Hej, Van – przywitała się.
-Cześć, myśleliśmy, że nigdy cię nie złapiemy na tym Skype’ie. Całymi dniami cię nie ma, gdzie ty się włóczysz – usłyszeliśmy głos Connora.
-Hej, Con – mruknąłem.
-Cześć, Brad – odparł.
-BRAD?! – wydarli się na raz Vanessa i Tristan poczym rozległ się dźwięk siadania na krześle.
      Amy zaczęła chichotać i włączyła kamerkę. Con uczynił to samo.
-Co ty, taaam…? – zdziwił się Tristan na mój widok.
-Wpadłem w gości – odpowiedziałem, podczas gdy nie mogłem przestać się śmiać.
-Cóż, gratulacje Bradley – powiedziała Van.
-Czego gratulujesz Bradowi? – spytał James gdzieś z tyłu.
-Dotarcia do Amandy.
-Ooo – kolejny zdziwiony.
-Widzę, że bardzo we mnie wierzyliście.
-Oj, nieważne, Brad, opowiadaj, jak trafiłeś na Amy – poprosiła Vanessa.
      Opowiedzieliśmy, jak przebiegło spotkanie, a nasi przyjaciele nadal nie mogli wyjść ze zdziwienia. Później skończyliśmy rozmowę. Chciałem spędzić czas z Amy, sam na sam. Tęskniłem za tym.




~Amy




      Pożegnaliśmy się z przyjaciółmi, zakończyliśmy rozmowę. Spojrzałam na Brada, a on na mnie.
-Co będziemy teraz robić? – zapytał mnie chłopak.
-Jeść – postanowiłam stanowczo.
      Wstałam z łóżka i skierowałam się w stronę osobistej kuchni. Z lodówki wyciągnęłam mleczny jogurt z wiśniowym dżemem na dnie. Pomyślałam, co takiego mógłby zjeść Bradley. Chłopak, jak na zawołanie, pojawił się przy mnie.
-Zjem kanapkę. Chyba, że masz jakieś chipsy – mruknął.
-Od jakiegoś czasu nie kupuję żadnego niezdrowego żarcia, więc chipsy wybij sobie z głowy – odparłam.
-To zjem banana – wzruszył ramionami.
-Nie jedz przed snem owoców – ostrzegłam go.
-Oj tam…
-Nie „oj tam”, tylko masz jogurt i nie marudź. Mogę ci zrobić herbaty.
      Brad popatrzył na mnie błagalnie, jakby zjedzenie jogurtu było dla niego torturą.
-Nie patrz tak… - poprosiłam ze śmiechem.
-To daj mi zjeść banana! – chłopak się zaśmiał.
-To ciebie będzie bolał brzuch, nie mnie – wzruszyłam ramionami.
-Ja jestem twardy gość i byle banan nie zrobi na mnie wrażenia – powiedział niższym głosem niż zwykle.
      W odpowiedzi potargałam mu trochę włosy i uciekłam do sypialni. Po niecałej minucie do pokoju dotarł Bradley. Trzymał w ręce banana i szedł udając małpę.
-Uhahaha – wydał dźwięki charakterystyczne dla jakiegoś goryla, czy szympansa.
-Ty zwierzaku! – zaśmiałam się.
      Wskoczył na łóżko obok mnie z małpim krzykiem. Usiadł po turecku, jedną dłoń złożył w pięść i oparł o materac. Opychał się bananem patrząc na pustą ścianę. Kiedy odwrócił wzrok na mnie, nie mogłam opanować śmiechu. Popchnęłam go, a chłopak sztywno opadł na prawy bok. Kiedy skończył jeść, beknął głośno i podrapał się w głowę.
-Jesteś okropny – stwierdziłam już zupełnie na poważnie.
-Upsik…
-Idziemy spać? – spytałam. – Nie wiem, jak ty, ale ja jestem padnięta – westchnęłam.
-Okej.
       Brad wstał z łóżka, aby wyrzucić skórki po bananie, wziął również opakowanie po moim jogurcie. Wrócił do mojego dwuosobowego łóżka i położył na plecach.
      Wynajmowałam pokój w czterogwiazdkowym hotelu. Dzięki sukcesowi Mamma Mii i wynagrodzeniu, jakie za nią dostałam, mogłam pozwolić sobie na trochę większe luksusy niż dotychczas. „Pokój”, w którym gościłam, był bardziej apartamentem niż zwykłym pokojem. Miałam dość duży salon z kanapą, stolikiem do kawy i plazmowym telewizorem, niewielką kuchnię z podstawowym zaopatrzeniem, czyli lodówką, mikrofalówką, czy czajnikiem, łazienkę z wyborem – prysznicem i wielką wanną oraz najprzyjemniejsze pomieszczenie – sypialnie. Wszystko utrzymywane było w klasycznym stylu. Bardziej wiejskim, niż nowoczesnym. Meble były z drewna, kremowe. Nie były gładkie, miały typowy drewniany motyw. W mieszkaniu znaleźć można było wiele roślin, różne świeczki, obrazy… Wszystko było bardzo klimatyczne.
      Sypialnia. Naprzeciwko drzwi stało duże łóżko, lecz na drodze do niego leżał bardzo miękki dywan w kolorze łososia. Ściany były trochę jaśniejsze od dywanu. Zasłony na oknie za łóżkiem miały ten sam odcień. Łóżko było potężne. Miało gruby, miękki materac i naprawdę dużo poduszek. Pościel kremowa, w różowe kwiatki. Ten pokój wyjątkowo przypominał moją sypialnię w domu.
      Zapaliłam obie lampki stojące na nocnych szafkach obok łóżka. Położyłam się na lewym boku odwracając się do Brada.
-Zmieniłeś fryzurę – mruknęłam.
-Przeczesałem grzywkę na lewo i tyle. Ano używam też mniej lakieru.
      Zakręciłam jeden kosmyk czekoladowych włosów chłopaka wokół palca. Bradley nie założył żadnej koszulki, ani nie przykrył się kołdrą, więc mogłam podziwiać jego umięśnioną klatkę piersiową. Najwyraźniej przypakował ostatnio. Położyłam na niej rękę i zaczęłam delikatnie drapać chłopaka palcem wskazującym.
-Gilgoczesz – szepnął po chwili.
-Mam przestać? – spytałam również szeptem.
-Nie… - mruknął i zamknął oczy.
      Leżeliśmy w tej pozycji jeszcze przez parę minut, a potem położyłam się na brzuchu. Na to Brad przekręcił się na swój prawy bok i uważnie mi się przyglądał. Ja również na niego spojrzałam. Oh, te jego czekoladowe tęczówki! Ciekawe, co on myśli o moich oczach… Jakie one mają kolor… Zielony? Niebieski? Chyba pomiędzy, ale on na pewno ma na nie jakąś nazwę. Chociaż może wcale o tym nie myśli…
-Chciałabym, żebyś mnie pocałował – mruknęłam po chwili.
-Tak po prostu? – zapytał Bradley, ale nie był zdziwiony.
-Mhm… Chcę, żebyś mógł całować mnie codziennie – rano i wieczorem – poprosiłam.
-Ja też – odparł brunet ze swoją charakterystyczną chrypką.
      Przekręciłam się z powrotem na bok i przybliżyłam do Brada. Ten popchnął moje ramię lekko, lecz wystarczająco abym upadła na plecy. Przerzucił lewą rękę nade mną, ale oboma nogami został na swojej połowie. Z trudem utrzymywał się na ramionach, więc pozwoliłam mu opaść na mój tułów. Nie był wcale taki ciężki… Dobra, zgadzam się, jednak był i dlatego zamieniliśmy się miejscami. Leżałam na jego nagim brzuchu, nasze nosy stykały się. Wtedy chłopak pchnął moją głowę ręką i złączył usta. Przygryzłam jego dolną wargę i pociągnęłam w dół. Cmoknęłam brodę chłopaka. Bradley przeniósł pocałunki na moją szyję, później na obojczyk. Zdjął dłoń z pleców i zamiast tego zaczął poprzez cienki materiał koszuli nocnej dotykać moich żeber, każdego po kolei. Przeszły mnie dreszcze zadowolenia. Ugryzłam lekko nos chłopaka, a później musnęłam go górną wargą.         Wyślizgnęłam się z objęć Brada i opadłam na plecy obok niego.
-Już starczy, Brad… - westchnęłam.
-Idziemy spać? – chłopak powtórzył moje pytanie sprzed paru minut.
-Mhm… - odmruknęłam tylko i odwróciłam się do niego plecami.
      Zgasiłam lampki nocne. W pokoju zapanowała ciemność. W szparze między zasłonami okiennymi widać było oświetloną Wieżę Eiffla. „Paryż – miasto miłości” – teraz wszystko się zgadzało! Brad objął mnie ramieniem od tyłu i całym ciałem przykleił do mojego. Nareszcie mogłam powiedzieć, że w tym mieście czuć miłość. Czułam umiarkowany oddech Bradley’a na swoim odsłoniętym ramieniu. Czekałam na takie wieczory jak ten. Na noce w ramionach ukochanego.
-Amy… - wycharczał nagle Brad i znów sprawił, że dostałam gęsiej skórki.
-Tak? – szepnęłam otępiale. Już prawie spałam!
-Brzuch mnie boli… Agrh, strasznie! – chłopak zdjął ze mnie rękę i położył się na plecach.
-Mówiłam ci, że tak bę-ę-ę-ędzie – odparłam ziewając.
      Przekręciłam się na drugi bok. Delikatnie położyłam dłoń na brzuchu Bradley’a.
-Co niby mogę zrobić, żeby przestał cię boleć? – spytałam.
-Moja mama zawsze całowała, gdy bolało - i przestawało – odpowiedział z niewinnym uśmieszkiem.
      W odpowiedzi pochyliłam się nad Bradem i krótko musnęłam jego ciało. Wróciłam do poprzedniej pozycji, lecz głowę położyłam tuż obok twarzy chłopaka.
-Przestało? – szepnęłam mu do ucha.
-Chyba nie… Musisz jeszcze raz – mruknął brunet.
-Chciałbyś – zaśmiałam się cicho.
      Wbrew temu, co powiedziałam, pocałowałam chłopaka ponownie. Tym razem obiektem mojego zainteresowania były usta Brada, nie jego kaloryfer – na nim znów położyłam rękę delikatnie łaskocząc. Poczułam jak Bradley unosi kąciki ust pod wpływem gilgotek. Zaczęłam więc gilgotać go mocniej przez co chłopak odskoczył trochę na bok.
-Okay, w takim razie muszę się odwdzięczyć – wysyczał.
      Odsunęłam się czołgając do tyłu za pomocą rąk. Brad już rzucił się w moją stronę, więc zrobiłam obrót, by wspomóc sobie kolanami. Nie miałam jednak możliwości uciec, tak też chłopak złapał mnie w pasie i mocno przyciągnął do swojej nagiej klatki piersiowej. Zaczął łaskotać mnie pod pachami. Chciałam wyswobodzić się z jego objęć, ponieważ gilgotki były nie do zniesienia. Niestety nie było mi to dane, więc, żeby jakoś uciec wbiłam, jak mi się zdawało, lekko paznokcie w nadgarstek Brada. Od razu mnie puścił i zaczął przyglądać się swojej ręce.
-Zobacz, będę miał bliznę na całe życie! – poskarżył się.
-Widzisz, już nigdy mnie nie zapomnisz – mruknęłam.
-Gorsze niż ślub – sapnął.
      Przyczołgałam się do niego z powrotem, podniosłam rękę chłopaka do ust, pocałowałam zranione miejsce. Chwilę po tym położyłam obie dłonie w zagłębieniach szyi Brada. On złapał mnie za biodra i przyciągnął bliżej siebie, żeby zaraz namiętnie mnie pocałować. Przewiesiłam ręce przez jego szyję, w momencie kiedy Brad popchnął mnie do tyłu. Upadłam na plecy, a głowa zawisła mi niebezpiecznie poza łóżkiem.
-Brad, spadam! – krzyknęłam czując, jak się zsuwam
-Już cię łapię – odparł chłopak
       Podniósł mnie i posadził z powrotem na łóżku. Usiadłam po turecku naprzeciwko Simpsona.
-Wiem, że chcesz się już położyć – uśmiechnął się.
      Złożył jeszcze jeden delikatny pocałunek na moich ustach i położyliśmy się spać.


***


      Obudził mnie jasny promień słońca wpadający do sypialni przez rozsunięte zasłony… Rozsunięte? Wczoraj w nocy były zasunięte, więc ktoś musiał je rozsunąć… Ale kto? Ja tego nie zrobiłam.
      Dopiero po chwili dotarło do mnie, co działo się poprzedniego dnia. Brad! Przecież on już mnie znalazł! Od razu odwróciłam się na bok, aby upewnić się, czy moja pamięć nie zawodzi. Kiedy już otworzyłam oczy nie zobaczyłam jednak Bradley’a, a rozwaloną kołdrę i wgniecioną poduszkę. Gdzie poszedł? Był tu na pewno… Podniosłam się na łokciach i oparłam plecy o ramę łóżka. Przykryłam się mocniej kołdrą i sięgnęłam po leżący na szafce nocnej telefon. Sprawdziłam godzinę i przeraziłam się – było już po dwunastej, a ja nadal nie wstałam! Już miałam zrzucić z siebie pościel i zacząć się przebierać, lecz usłyszałam dziwne dźwięki dobiegające zza drzwi. Klamka opadła w dół, a w progu pojawił się lokowaty brunet.
-Bradley! – krzyknęłam na widok chłopaka.
-Śniadanko – odparł i obok mnie na łóżku postawił wielką tacę z kilkoma kanapkami z białym serem i pomidorem i jakieś inne jedzenie.
-Czemu nie obudziłeś mnie wcześniej? – zapytałam chwytając w dłoń jedną z kanapek.
-Wstałem przed paroma minutami – Brad wzruszył ramionami.
-Jak myślisz, o której poszliśmy wczoraj spać?
-Bo ja wiem… Późno – chłopak usiadł po drugiej stronie łóżka.
      Przez następne parę minut wcinaliśmy kanapki bez zbędnych słów.
-Dziękuję za śniadanie – mruknęłam i obdarzyłam Brada całusem w policzek.

      Jeszcze tego samego dnia postanowiliśmy przejść się na spacer po Paryżu, tym razem nie wyłączając miejsc stworzonych dla zakochanych par. Nawet zdecydowałam się na Wieżę Eiffla! Pojawił się natomiast pewien problem. Jedno słowo – Paparazzi. Od razu zorientowali się, że spaceruję sobie z Bradem Simpsonem za rękę. Większość z nich była przekonana, że nadal jestem z Dominiciem, tak też nie byłam zbyt zdziwiona, gdy po powrocie do hotelu i włączeniu pierwszej lepszej strony internetowej dowiedziałam się, że jestem okropną dziewczyną (pomijając słowa, których wolałabym nie używać). Tytuły artykułów krzyczały: „A. Seyfried skacze z kwiatka na kwiatek”, „Cooper załamany rozstaniem z Amandą Seyfried”, „Simpson dopiął swego” itd. Wiedziałam, że cała ta sprawa nie skończy się inaczej, ale sądziłam, że nie zwrócę takiej uwagi na tabloidy.
-Pfff… - usłyszałam jak Brad głośno wypuszcza powietrze, po czym głośno się śmieje. – Słuchaj tego „Simpson dopiął swego – Bradley Simpson, wokalista The Vamps od dawna ugania się za piękną…”
-Widzę, Brad, widzę – westchnęłam. – Wiedziałam, że to się tak skończy.
      Chłopak przysiadł się do mnie na łóżku i objął ramieniem.
-E tam, nie przejmuj się – mruknął mi do ucha.
-Chciałabym, ale nie chcę mieć opinii najgorszej dziewczyny Hollywood – odparłam.
-Przecież to wszystko da się wyjaśnić. Ludzie cię lubią, na pewno ci uwierzą – Bradley uśmiechnął się, aby dodać mi otuchy.
-Może kiedyś lubili… Teraz na pewno przestali – stwierdziłam załamana i schowałam twarz w dłonie.
-Słuchaj, Amy – udzielisz wywiadu, najlepiej z Dominiciem i wyjaśnisz jak to wygląda. Wytłumaczycie, że się przyjaźnicie, czy coś, ja się nie będę wtrącał, bo przecież wiem, jak jest – chłopak dał mi buziaka w policzek.
-Myślisz? – spytałam szeptem.
-Jestem pewien!

      Pomyślałam, że pomysł Brada jest naprawdę dobry. Musiałabym skontaktować się z Dominiciem, a później pogadać z Woodym, który w końcu był moim niby-menadżerem. Gdyby tylko wywiad był wystarczająco popularny i ludzie nam uwierzyli…








I jest! Rozdział dwunasty! :3
Tak wiem - nie było go długo i jestem zła i głupia, bo obiecałam, że będzie krótki i szybko wstawię... Myślałam jednak, że zdążę wrzucić rozdział przed tamtą sobotą. Niestety nie wyszło, a w sobotę pojechałam do babci, gdzie nie było internetu... Przykro mi, że musieliście tyle czekać, ale za to napisałam trochę dłuższy rozdział, więc może nie będziecie na mnie aż tak źli? c:

Cóż, w tym rozdziale było chyba najwięcej, tzw. fangirl feelings ze wszystkich moich rozdziałów! :D Mam nadzieję, że nie zawiedliście się, co do przebiegu wydarzeń i fakt, że Bramy żyje was zadowala, hah ^-^

I znów nie chcę pisać zbyt długiej notki, ponieważ muszę już dodać ten rozdział :D Wyraźcie swoją opinię, wiecie, że kocham komentarze ;3 Btw. jak czujecie się z tym, że do końca zostały jeszcze tylko trzy rozdziały? No i może jakiś epilog... Ja dziwnie, ale mam już takie plany co do następnego fanfica, że aż mnie rozrywa xD

Pozdrawiam,
Marysia ♥♥

10 komenterzy = Rozdział 13#

sobota, 24 stycznia 2015

~2~ Rozdział 11#:"W pogoni za Amandą"

Przeczytaj ~2~ Rozdział 10#

~Brad



      W "pogoni" za Amandą wsiadłem na statek do Grecji. Już na lądzie spotkałem się z Danielem, starym kumplem ze szkoły, który zaoferował się podwieźć mnie aż do Włoch. Znalazłem go w umówionym miejscu blisko portu i po ówczesnym spakowaniu mojej walizki do bagażnika, usiadłem na miejscu pasażera.
-Siema, stary! - rzucił Daniel na przywitanie.
-Hej, Dan - odparłem.
-To co, jedziemy w pogoni za Amy? - zapytał włączając silnik, a ja zaśmiałem się w duchu słysząc, że nazwał naszą podróż tak samo, jak ja przed chwilą.
-No tak - przytaknąłem.
-Trzeba przyznać, że zdesperowany jesteś.
-Może trochę - zaśmiałem się.
-Ale co ci się dziwić - mruknął wjeżdżając na główną ulicę.
-Co masz na myśli?
-Jak to co? Amy mam na myśli. Nie jeden chciałby mieć taką dziewczynę, więc co ci się dziwić, że ty też - wzruszył ramionami.
-Myślisz? - westchnąłem.
-No jasne. Przecież mi też się podoba - przyznał ni stąd ni zowąd.
-Uważaj, Dan - ostrzegłem go z uśmiechem.
-Podoba mi się i tyle, spokojnie - zaśmiał się. - Ale musisz przyznać, że zawsze uganiał się za nią nie jeden facet. A teraz to już tym bardziej, zwłaszcza po tej Mamma-maa-mamiii... No tym filmie! - zaciął się na tytule, ale zaraz po tym odkaszlnął.
-Mamma Mii - poprawiłem go. - Masz rację... Więc twierdzisz, że miałem szczęście?
-To też. Chociaż jeśli mówimy o szczęściu, to popatrz ile musiał go mieć Cooper. Przecież on się przy tobie nie umywał. Myślałem, że Amy oszalała, jak się dowiedziałem.
-Hm.. Dzięki - mruknąłem, bo nie wiedziałem, co odpowiedzieć. - Ale w końcu zerwali - dodałem ucieszony.
-Jak myślisz, jak dużo osób ucieszyło się z powodu zerwania Bramy? - zapytał mnie Daniel. - Powiem ci, że w necie były nawet sondy w stylu "Czy cieszysz się z zerwania Brada z The Vamps i Amandy Seyfried?". Ludzie są okropni...
-Widziałem jedną - przyznałem.
-No właśnie... Ale co, musisz się postarać, jeśli chcesz by do ciebie wróciła.
-Wiem - znów westchnąłem. - Problem w tym, że nie mam pojęcia jak.
-Zrób coś takiego mega! Sam nie wiem, wejdź na Wieżę Eiffle'a i wykrzyknij przez magnetofon, czy Amy chce być twoją dziewczyną - zaproponował. - Albo odegraj scenę z Romea i Julii: "Cóż to za blask strzelił tam z okna?! Ono jest wschodem, a Amy jest słońcem..." - oboje wybuchnęliśmy śmiechem.
-Nie, to chyba nie wypali. Ale coś romantycznego mogę wypróbować.
      Powymienialiśmy jeszcze trochę zwariowanych pomysłów, padła nawet propozycja białego rumaka. Później pogadaliśmy o sporcie, trochę o muzyce, gwiazdach i wielu innych tematach. W końcu dotarliśmy do Włoch, gdzie Daniel mnie zostawił, a zamiast tego pojechał ze swoją dziewczyną z powrotem do Grecji.
      Wsiadłem w pierwszy lepszy pociąg, który jechał w kierunku Francji. Oczywiście miałem pecha i w połowie drogi kazano nam wysiadać. Podobno wydarzył się jakiś wypadek, lecz nie dociekałem, co dokładnie się stało. Powoli się ściemniało, ale pójście spać było ostatnią czynnością, jaką chciałem wykonać. Pragnąłem tylko jechać dalej i dalej, żeby znaleźć Amy w Paryżu. Z powodu awarii następny pociąg odjeżdżał dopiero następnego dnia. Nie mogłem tyle czekać! Zrezygnowałem z kolei i ruszyłem do centrum miasta w poszukiwaniu jakiegoś autobusu. Stałem na przystanku i bezmyślnie wpatrywałem się w rozkład jazdy napisany napisany po włosku. Liczyłem, że przejdzie tędy ktokolwiek, kogo mógłbym spytać o tłumaczenie.
-Hej, miśku, czyżbyś miał jakiś problem? - usłyszałem głos za sobą, a zaraz po tym trzask drzwi.
       Odwróciłem się, a na chodniku stała... Chrissy Costanza.
-Czy ty mnie śledzisz? - zapytałem śmiejąc się.
-Do rodzinki nie mogę przyjechać? - odpowiedziała pytaniem na pytanie. - To ty ciągle na mnie wpadasz. Co tu robisz?
-Jadę do...
-Ciii! Daj mi zgadnąć! Amy! - wykrzyknęła.
-Eee... Tak.
-Może cie podwieźć? Jadę na zakupy do Paryża.
-No wiesz... Nie trzeba... Dam radę - próbowałem uniknąć spędzania czasu z Chrissy, bo to mogłoby skończyć się źle.
-Nie udawaj, przecież nie znasz nawet języka.
-Poza tym, skąd wiesz, że jadę do Paryża? - spytałem podejrzliwie.
-Internety powiedzą ci wszystko - odparła akcentując pierwsze słowo. - Nic ci przecież nie zrobię, ale jak nie to nie - wzruszyła ramionami.
-Ej, dobra, dobra, zaczekaj - poszedłem za nią do auta.
       Dziewczyna posłała mi tylko krótki uśmiech i zasiadła za kierownicą. Kiedy znalazłem się na miejscu pasażera, włączyliśmy muzykę z płyty. Zgodnie wybraliśmy Eda Sheerana.
-Kierunek - Francja! - zakomunikowała dziewczyna i ruszyła.
-Sorki, że spytam, ale... Jak długo już jeździsz?
-Spokojnie, Bradley, spokojnie, zdałam prawko rok temu - roześmiała się. - Może nas nie pozabijam.
        Jechaliśmy w milczeniu kiwając tylko głowami w rytm muzyki.
-Wiesz co... Chciałabym cię za coś przeprosić - odezwała się Chrissy po pewnym czasie.
       Spojrzałem na nią wyczekująco.
-Pamiętasz może nasze pierwsze spotkanie?
-No, ciężko zapomnieć - przyznałem.
-No tak... Iii... Przyznam szczerze, że mam teraz trochę na sumieniu to, co zrobiłam... Bo wydaje mi się, że nie zerwałbyś z Amy, gdyby nie to - wyjąkała zmieszana.
-Oj tam, Chrissy. Może i coś by to zmieniło, ale teraz to już nie ważne. Nie przejmuj się. Ale dzięki, że to powiedziałaś.
-To super!


   
      Dalsza droga minęła nam już bez krępujących sytuacji. Ogólnie było miło i przyjemnie. Śpiewaliśmy sobie piosenki Sheerana, które leciały, graliśmy w różne gry typu pomidor, opowiadaliśmy żarty, dokuczaliśmy trochę, wymieniliśmy się również radami odnośnie muzyki, którą oboje się zajmujemy. Zachowywaliśmy się jakbyśmy byli dobrymi przyjaciółmi już jakiś czas. W pewnym momencie wszedłem na Twittera i od razu się roześmiałem, bo ujrzałem, jak ktoś "shippuję", czyli ma nadzieję na takowy związek, mnie i Chrissy.
-Co się tak śmiejesz? - zapytała zdziwiona dziewczyna.
-Popatrz na to - machnąłem jej telefonem przed twarzą.
-Weź to, drogi nie widzę! - krzyknęła zgodnie z prawdą.
-Ups, sorrki - powiedziałem śmiejąc się nadal.
-Przeczytaj.
-Siedź wygodnie - ostrzegłem. - Adelaida3434 pisze "Shippuję Brada Simpsona i Chrissy Costanzę, a wy kogo? #brissy".
-Cooo?! - roześmiała się Chrissy.
-Aż podam dalej - mruknąłem.
-Nie, nie podawaj! - krzyknęła nagle dziewczyna z przestrachem.
-Dlaczego? - zdziwiłem się.
-Jak będziesz udostępniał takie tweety, to wszyscy pomyślą, że ze sobą kręcimy, nie mówiąc już o Amandzie, która nawet jeśli już zdecydowała się do ciebie wrócić, to może jej się odwidzieć.
-Hm, może masz rację...
-Myślałam, że masz doświadczenie w tych sprawach i wiesz, co powinieneś robić publicznie, a co nie.
-Miewam z tym problemy - przyznałem.
-Zauważyłam - odparła i parsknęła śmiechem.
         
      Jechaliśmy dalej i droga zdawała się nie mieć końca. Namówiłem Chrissy, żebyśmy wymienili się rolami i w końcu, nadal pełna obaw, dała mi prowadzić samochód. Zatrzymaliśmy się po drodze w McDonaldzie, spotkaliśmy jakąś przypadkową fankę, której musieliśmy wytłumaczyć, że nie spotykam się z Chrissy, po czym okazało się, że to ta sama Adelaida z Twittera.
-Fani to mają śmieszne pomysły - stwierdziłem w aucie.
-To to jeszcze nic. Kiedyś czytałam coś takiego jak fanfiction. To to jest dopiero! Na ogół fanka bierze jakiegoś wokalistę, do tego inną aktorkę, czy kogoś i pisze opowiadanie z nimi w rolach głównych. Pomijając, że tematyka niektórych jest dość... rozumiesz
-Serio? Nie czytałem nigdy, aż poszukam!
-Wiesz, ja dowiedziałam się, że byłam dziewczyną gangstera, cięłam się i miałam depresję, bo on zrobił coś dziwnego, teraz nie pamiętam - wspominała Chrissy.
-Aha. To ciekawe - powiedziałem śmiejąc się po tym krótko.
       
      Powoli kończyły nam się tematy do rozmów, byliśmy dość śpiący i zmęczeni, a w tle leciał cały czas Ed Sheeran. Nagle usłyszałem swój ulubiony utwór, Little Bird.
-But if I kiss you will your mouth read this truth... - zacząłem nucić, gdy usłyszałem refren.
-Mówiłeś coś? - spytała podejrzliwie Chrissy.
-Eeem, nie, to tylko piosenka - wytłumaczyłem, a po chwili zdałem sobie sprawę ze znaczenia zaśpiewanych przeze mnie słów.
       Nie, już mi przeszło. Nie odczuwam już tego samego dziwnego, krępującego uczucia podczas rozmowy z Costanzą, więc śpiewanie o całowaniu było tu zupełnie przypadkowe.
-And i'll owe it all to you, oh - zaczęła nucić dziewczyna. - No co, też lubię tą piosenkę - powiedziała po chwili.
-My little bird - kontynuowałem.
-My little bird - dodała dziewczyna.
-My little bird.
-And of all these things I'm sure of,
I'm not quite certain of your love, 

You make me scream, and then I made you cry,
When I left that little bird
with its broken leg to die -
 dokończyliśmy razem akcentując niektóre słowa lub śpiewając je z lekką przesadą, np. z rozpaczą przy "made you cry".
-O tak, kocham tą piosenkę - potwierdziła Chrissy.

Darlin, how i miss you...

      Choć wcześniej zdawało się to niemożliwe, wreszcie dotarliśmy do Paryża. Skontaktowałem się z Connorem, aby wiedzieć, czy Amy na pewno nadal tu jest, a ten potwierdził moje przypuszczenia. Zanim jednak zatrzymaliśmy się w jakimkolwiek hotelu, postanowiliśmy coś zjeść. Znaleźliśmy szybko jakąś, jak się okazało, dość wytrawną restaurację i zamówiliśmy miejsca.
       Kiedy po chwili szliśmy środkiem sali, aby usiąść przy stoliku, moją uwagę przykuła dziewczyna siedząca sama w kącie, czekające może na partnera, może na zamówienie. Jakie było moje zdziwienie, kiedy zorientowałem się, że to Amy...




Tudududu dudum! 
Ten rozdział jest króciutki, wiem, wiem, ale to jest celowe :p Następny też będzie krótki, ale za to planuję dodać go dużo szybciej niż zwykle c; 

Dziś było dużo Chrissy, nie wiem, czy może polubiliście ją już bardziej, napiszcie w komentarzach, jakie są wasze odczucia ^,^
Plus, jak myślicie, co się stanie, jak Amy zorientuje się, że Brad jest w tej samej restauracji? Rzuci się w ramiona, zignoruje, a może ucieknie? ^.-

Znów eksperymentowałam z pseudo-musicalami, ale pisaliście, że podobają wam się takie :3 Ja sama też lubię je tworzyć, co nie zmienia faktu, że czasem miewam problemy xD Po pierwsze, nie wiem, czy czytacie tekst w w miarę podobnym tempie co ja (czytam go sobie zawsze skupiona, bo wiem, że normalnie to go przelecę szybko, bo już znam te słowa, więc spokojnie c;), a to ma duże znaczenie. Jakbyście mogli mi napisać, czy chociaż w dzisiejszym przypadku zgadzały wam się słowa, które czytaliście z piosenką, jaka leciała. A może się spóźnialiście albo musieliście czekać na dane linijki ;d

Tak też, mam nadzieję, że nie zabijecie mnie za taki króciutki rozdzialik xP
I jeszcze chciałabym wam bardzo podziękować, bo pod ostatnim rozdziałem komentarze doszły tak szybko! *-*
Jesteście mega :3

6 KOMENTARZY = (KRÓTKI) ROZDZIAŁ 12#

Pozdrawiam,
Marysia ♥

PS Dziękuję za nominacje do Liebster Award, lecz już raczej nie będę ich publikować, ponieważ zrobiłam jedne, a nie chcę zbyt zaśmiecać bloga wielką ilością postów innych niż rozdziały. Mam nadzieję, że mnie rozumiecie c: